Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z październik, 2012

pierwsze śniegi za płoty, ale nie na długo -hahaha

Przeglądam i przeglądam i ciągle jest biało. Piszę o Waszych blogach. Jeden dzień śniegu a tyle radości. Czyli co? Też mam pokazać jak nas zasypało? Ee nie chce mi się. Pokażę za to jak jest dzisiaj. Nie dowierzałam swym oczom gdy zobaczyłam ile stopni jest rankiem: - 7 stopni Celcjusza!!!!! Przegapiłam!!! Chodzi mi o roślinki na tarasie i balkonie. Cholercia pewnie wymarzły!  no może bukszpan nie, choć nie wiadomo biedna lawenda wierzby i azalia od Teściowej -a miałam ją dawno już wsadzić do pokoju! No szkoda normalnie. Tylko iglaki pewnie się cieszą: Zobaczymy później, a dokładnie na wiosnę. A taki oto widok dziś rano był na chwasty przed blokiem  Jak to mówią jedna jaskółka wiosny nie czyni, więc parafrazując - pierwszy śnieg to jeszcze nie zima, choć bałwan w niedziele już był. Czekam na rozwinięcie tematu.  Miałam pisać o książce czytanej do 3 nad ranem, ale zostawię na później. I skończyłam poszewkę wełnianą na drutach "

Syzyfowe prace domowe

Właśnie skończyłam prasować;((( Nie smucę się, że skończyłam tylko dlatego, że NIE LUBIĘ TEGO ROBIĆ!!!. Często daję sobie słowo, że będę systematyczna. Raz w tygodniu powinno załatwić sprawę... I tak robię, ale taa... Zawsze zostawiam sobie koszule Mężula na koniec i zawsze nie chce mi się ich prasować razem z innymi. Mija jeden tydzień- leżą, mija drugi- zrobiło się ich już 10 i dalej nie chcę. Aż w końcu jest ich tyle, że zajmuje mi to godziny. Wiecie, że jedną koszulę prasuję około 6 minut? Zdarza się, nie powiem że nie, i sam sobie tę  koszulinę uprasuje, ale i tak nie cierpię prasować!!! Kupiłam sobie nawet płyn do spryskiwania o zapachu zielonej herbaty. Po pół godzinie boli mnie od niego głowa, mimo, że uwielbiam ten zapach i już wcale mi się dalej nie chce. W szafie utrzymuje się przez jakiś czas i nie jest tak intensywny. Zapach oczywiście. Nawet, nawet. Może macie jakieś patenty na tę syzyfową pracę? Jak to dobrze, że zaglądają do mnie nowe osóbki. Dzięki temu znalaz

Chrzanić to, pomyślał, odwrócił się i ruszył do drzwi, których już tam nie było...

Witam, witam i o zdrowie się pytam! Mleko w kawie, mleko za oknem, tak sobie mlecznie żyję. Zajęło mi  3 późne wieczorki i 3 ranki. Długo, bo czasu nie miałam. A tak naprawdę to do przełknięcia na jedno posiedzenie. Piszę o książce rzecz jasna. Lubie czytać książki, które mnie cieszą, rozbawiają, gdy bohaterowie są tak inteligentnie komiczni a i fabuła jest zachęcająca. Z pewną taką nieśmiałością podeszłam do niej. No bo reklamują autora jako równego Pratchettowi, co jest nie możliwe, bo Terry Pratchett królem komicznej fantasy jest i basta! Wiem, nie każdy trawi fantasy, a już comic fantasy to tylko nie liczni... i ja jestem jedną z nich. Rozumiem ludzi, którzy nie dotykają książek gdzie na  okładce widnieje ogr, krasnolud, czy inny barbarzyńca, bo to takie "dziecinne bajki".  Tylko, że tych bajek raczej dziecko nie zrozumie. Autorzy  książek, oczywiście   - dobrych, tak operują ironią, parodią, komizmem sytuacji, filozofią czy zdarzeniami współczesnymi, że trzeba było

jesień w kolorach tęczy- niebieski

Czuję się jak ten migdał niebieski- nieosiągalna. Coś chandrowo się robi. Przejdzie z czasem, a na pewno gdy ilość pokazywanych kilogramów na wadze zacznie się zmniejszać choćby o 200 gram na dzień. Nie jest to dużo, ale i tak ucieszyłoby mnie niezmiernie. Chyba trzeba odkurzyć starą książkę z "callaneticsem"- kiedyś pomógł, ale. No właśnie te "ale"  jest najgorsze. Kiedyś mi się chciało i miałam więcej czasu a teraz... dupa blada. Nie pomaga nawet zakup mniejszej rozmiarowo bluzki, czy oglądanie się w lustrze od tyła strony. Oj ciężko! No dobra nie o tym chciałam dziś. Dzisiejszy post sponsoruje kolor niebieski. I co by tu pokazać?  No co? Jak się okazuje niebieskiego jest masa... tylko nie jesienią.  Liści niebieskich nie znalazłam, kwiaty już przekwitłe. Została mi tylko jedwabna chusta i niebo.  I gdy właśnie robiłam im zdjęcie, spojrzałam się na budynek, który jest niedaleko mojego bloku. I co zobaczyłam, przez obiektyw? Właśnie to: Piękne, błękitn

61=6-1=5=2 i 3=23

Zaczęłam pisać o 13:13 i jakoś tak od razu przypomniał mi się film" number 23". Był to jeden z pierwszych filmów z Jimem Carrey`em który mi się spodobał. Nie tylko dlatego, że trzyma w napięciu do końca, jest nietuzinkowy i po prostu świetny, ale dlatego, że Carrey  jest -WOW- dobrym aktorem- nie robi głupich min (co mnie denerwowało w innych filmach), nie wygłupia się,  prowadzi dialog z aktorami. I dzięki temu pokazuje zupełnie inna grę aktorską - nie stara się być komediantem. Facet jest do lubienia. A jeśli chodzi o film oglądałam go chyba tuzin razy i ciągle mogę do niego wracać. Sam temat- matematyka, w końcu królowa wszystkich nauk- liczby pierwsze- co wcale nie jest jakimś mistycyzmem- po prostu każdą liczbę, wydarzenie czy zjawisko możemy sprowadzić do liczb pierwszych (tak dla przypomnienia- 1,2,3,5,7,11,13,17,19 i owe 23) jest bardzo interesujący.  Ale na dziś filmoteki wystarczy. Jeśli lubicie ciekawe filmy, takie trochę "Hiczkokowskie" to wypożyczcie

jesień w kolorach tęczy- zielony

Zielony, zielony! Jak u licha w jesieni znaleźć zielony kolor skoro wokół nas jest tyle żółcieni, brązów i czerwieni? Nie miałam pomysłu do czasu gdy nie zaczęłam robić obiadu. No i mam! Zielona surówka! Może trochę wiosenna jest, ale innej nie mam. A jeśli chciałybyście zrobić to co ja, podaję przepis. Jak zwykle w surówkach nie umiem podać ilości. Każdy lubi co innego. Ja na przykład lubię smak natki pietruszki - inni nie, więc podaję orientacyjnie: gałązkę natki pietruszki garść szczypiorku świeże oregano   garść pokrojonej kapusty pekińskiej  kawałek selera naciowego  dwa ogórki kwaszone (kiszone) jak zwał tak zwał mogą być i surowe łyżka śmietany , jogurtu naturalnego - kto co woli sól i pieprz miąchamy wszystko i gotowe Mnie pasuje do wszystkiego , a nawet samą lubię podjadać. Życzę smacznego. Do tego jeszcze trochę zielonej jesieni: Witam nowe twarzyczki, bardzo mi miło - naprawdę. Na dziś to tyle. Do kiedyś tam:). Pa.Pa.

nie straszny mi deszcz, bo ona ze mną jest!

Obudził mnie dzisiaj szum deszczu. Ciemno, mokro, zimno. Żadnej chęci do czegokolwiek do czasu gdy nie wyjrzałam przez okno i zobaczyłam Mężula wracającego ze sklepu ze świeżutkim pieczywem. Niby nic, ale... wziął moją parasolkę. Gdy spojrzałam na nich- (jego i parasolkę) od razu zrobiło się milej na duszy. Raz (duży raz), że Mężul codziennie rano idzie do sklepu za co bardzo mu dziękuję -JESTEŚ KOCHANY. A drugi raz przypomniało mi się po co ją właściwie kupiłam. Teraz wiecie? Tak dla poprawienia humoru. Gdy widzę szarobure parasolki a pod nimi szarobure, smutne twarze robi mi się jeszcze bardziej smutno. Na przekór tym wszystkim smutasom mam "ją". I wiecie co? DZIAŁA. W pewien deszczowy dzień spotkałam koleżankę idącą do pracy. Gdy ujrzała mnie z tą właśnie parasolką od razu się uśmiechnęła:  " ależ bije od niej radością! od razu weselej! cieszę się, że się spotkałyśmy !" - "właśnie po to ją biorę ze sobą- ma rozweselać". Mam nadzieję, że doł

jesień w kolorach tęczy- żółty

Nie za długo zastanawiałam się nad żółtą jesienią. Od razu do łba weszło to co Wam teraz pokażę. I z tego co widzę na Waszych blogach, to nie tylko mnie tak wlazło:  Poza tym muszę się pochwalić co wygrałam u Ani z Home Sweet home : dynie! Pierwsza wygrana, jeju jak się cieszę. Wystarczyło odpowiedzieć co oznacza wierszyk i już! I zobaczcie co wczoraj przyniósł był  mój ulubiony doręczyciel. Zdjęcia zrobiły się dziś, jeszcze cieplutkie: Dziś słoneczko nas rozpieszcza. Okna od "sralonu" raczej dużego pokoju wychodzą na wschód. Jak przychodzi się na śniadanko ze słoneczkiem to naprawdę chce się żyć i działać, zresztą same zobaczcie No normalnie nie mogę się nacieszyć! Taka mała rzecz a tyle radości. Idę popracować. Miłego dnia i tygodnia Wam życzę. Dziękuję Rozi za wyróżnienie. Jesteś Słodziak! Wszystkim dziękuję za odwiedziny i komentarze. Pa.Pa.

"lustro jakby przeszedł dreszcz..."

Dziś szybciutko, bo ręce mi zdrętwiały, głowa boli- nie, nie mam kaca- choć wolałabym go mieć- znaczyłoby, że wczoraj spędziłam czas ciekawie, niestety nie. Zimno mi po prostu. Dostałam rozdwojenia jaźni. Z jednej strony sie podoba a z drugiej jestem trochę zniesmaczona.  Sięgając po nią przeczytałam na okładce, że zapomnę o rzeczywistości, zanurzę się w opowieści i będę żyć życiem bohaterów. Ta... Od teraz inaczej patrzę na recenzje widniejące na samej książce. Człowiek nastawia się psychicznie, bierze wolne od wszystkiego i wszystkich, kładzie się w łóżku z termosem i lodówką turystyczną pod pachą i kurde nic! Książka ma 15 rozdziałów a tak naprawdę dopiero w 13 zaczęła mnie wciągać. No tak być nie może! Przyznaję, że ostatnie 3 rozdziały są ciekawe i tak jak w recenzji- wciągające, ale to chyba za mało. Acha jeszcze nie napisałam o czym ja teraz nadaję.  Sarah Waters napisała książkę pod tytułem:"Ktoś we mnie".  Angielska prowincja po drugiej wojnie światowej, m

stara miłość nie rdzewieje, no może trochę

Po  10 latach nie dotykania,  nie myślenia,  bez tęsknoty z jednej i drugiej strony postanowiłam przypomnieć o sobie i sobie. Zabrzmiało to jakbym mówiła o swojej dawnej miłości i coś w tym jest.  Będąc małoletnią często zajmowałam czas właśnie nimi. Mniej było rozrywek,  człowiek a dokładniej ja musiałam zająć sobie ręce. I tak się poznaliśmy. Na początku było trochę drętwo, gdzieś usłyszane wskazówki- pomagały i nie. Na szczęście w tych czasach można było pójść do księgarni kupić naprawdę dobry podręcznik i nauczyć się wszystkiego co się chciało. Wydaje mi się, że dawniejsze książki były o niebo lepsze. Teraz gdy przeglądam poradniki na ten temat to wydaje mi się że adeptów tej sztuki traktuje się jak półgłówków, ale to jest tylko moje zdanie.  Swego czasu w kioskach można było kupić co najmniej 3 tytuły miesięcznie i to w języku polskim. Potem jakby wszystko zeszło do podziemi, może brak popytu? Nie wiem. Chyba jeszcze nie powiedziałam o co chodzi, no to mówię. Chodzi o druty i